Kiedy myślę o sobie, że jetem dobra? Kiedy myślę o sobie dobrze? W jakich sytuacjach?
Kiedy karmię zwierzęta - daje im coś dobrego, coś potrzebnego. Lubię ten moment, kiedy podrobione orzechy czy nasypany na miskę słonecznik zimą sikorki czy wróble chętnie przyjmują. Wtedy myślę o sobie, że dałam od siebie coś dobrego, pomagam, jestem dobra.
Kiedy kury z radością wychwytują w dziobki to, co im sypnę jako resztki obiadu czy niedokończone ciasto, wtedy też myślę sobie, jak ja jestem dla nich dobra. Nie musiałam tego robić, ale zrobiłam, bo chciałam. Jetem dobra!
Kiedy przekazuję zwierzętom bioenergię z serca, działam z wyższego poziomu i psiaki wracają do formy. Tak, wtedy też o sobie myślę dobrze, że dałam coś wyjątkowo dobrego. A psiaki życzliwie liżą mnie po rękach albo po buzi. Czują pozytywne wibracje, które do nich płyną. I biorą to z radością. Wiedzą, że im to pomaga. A ja tak dobrze się wtedy sama ze soba czuję! I myśli mam też wtedy "lżejsze".
Bardzo jestem zadowolona z siebie, kiedy nie ulegam pokusie, by komuś ubliżyć, "nagadać" nieprzyjemnie w czasie kłótni. Kiedy pozostaję spokojna, opanowana i z czystym sercem - rozumiem, że ktoś się gniewa, ale nie biorę jego gniewu do serca i nie reaguję tak samo, tylko szukam pozytywnego rozwiązania przykrej sytuacji. Tak, bardzo wtedy sobie gratukuję, że tak potrafię.
Albo kiedy ugotuję coś smacznego i takiego, czego akurat mój organizm potrzebował, by zdrowo funkcjonować. Lub dałam to sobie po prostu jako zaspokojnie mojego pragnienia. Tak, myślę sobie wtedy: "Jestem dla siebie dobra".
To dlaczego dzisiaj tak dobrze o sobie nie myślę? ("Dzisiaj" znaczy "od ponad tygodnia")
Widać ugrzęzłam w jakims węźle karmicznym, albo nie widze dla siebie kolejnych takich możliwości, by sprawdzać swoje przekonanie, że jestem dobra.
Ten "chamski" nastrój w sobie miewam notorycznie w okresie przedświątecznym. Kiedy trzeba na błysk chatę wysprzątać. I zrobić mnóstwo zakupów i sporo rzeczy jest do przygotowania na świąteczny stół. A ja wcale nie mam na to ochoty. Na to, czyli na stres i gonitwę. Spokojnie robię to, co jest do zrobienia. To nic, jeśli nie w każdy kąt zajrzę. GRunt, że mam w sobie świąteczny, radosny nastrój. Ja tak, ale nie moja mama. Od dziecka się wśieka i szaleje, że ma za dużo na głowie i nikt jej nie pomaga. O pomoc nie prosi, a zawsze ze wszystkim zdąża. To po co te nerwy? A mnie to zatruwa. Wszystkiego mi się odechciewa. Łącznie ze sprzątaniem i wspólną kolacją wigilijną. Tak się "najadłam" jej furii na mnie, że sama z dzieckiem jadłam to, co umiałam ugotować. Ziemniaki i rybę. Sałatka z kapusty kiszonej nie wyszła mi. Smutno mi się zrobiło, bo w kuchni u mojej mamy była ofitość posiłków. Nie przyjęłam. Wolałam swoją skromną kolację. A kiedy przyznałąm się synkowi, że przykro mi, że tylko tyle umiałam ugotować (zawsze co roku wszystko robiła mama, jak nakręcona), odrzekł pocieszająco i bardzo mądrze: "Mamo, a ty myślisz, że tam gdzie się urodził Pan Jezus, to mieli inaczej? Myślisz, że tam mieli jakieś bogate jedzenie?" Byłam mu wdzęczna za te słowa, bo z jednej strony pozwoliło mi to nadal cieszyć się naszą kolacją, a z drugiej połączyc duchem z tamtym czasem historycznym i wczuć się w klimat wędrującej rodziny, dla której w gospodzie miejsca zabrakło... Obok była obitość, a oni mieli ubogi kącik dla siebie. Ale ważne, że ciepły i że mieli siebie i młość w sercu.
Czyżby czyjś gniew skierowany do mnie tak obniżał moje samopoczucie i myśli na mój temat? Najpierw to mama wścieka się na mnie, a potem ja integruję w sobie ten gniewe (wpuszczam w krwiobieg te trujące emocje i przekonania na mój temat) i już sama zaczynam w to wierzyc i tak działać - z zatrutym wnętrzem, czyli też marudzę, ciskam sie na syna o byle co, brak życzliwego tonu w głosie, wkurzam się, że mało zarabiam itd.?
No dobrze, załóżmy, że pozwoliłam się zatruc negatywnymi oparami w moim mieszkaniu. Co mam dalej z tym zrobić? Jak się od tego uwolnić? Bo to ewidentnie nie moje, a przeżywam jakby było ode mnie (a wpływa na gorsze samopoczucie i wywołuje kryzys poczucia własnej wartości).
Rozwiązanie się pojawi. I wtedy o tym napiszę.